Z jednej strony przekonać rynki finansowe, że Polska bierze się za
naprawę finansów publicznych. Z drugiej uspokaja Polaków, że dobrze
jest, wiele poświęcenia nie trzeba, najwyżej kilkanaście groszy dziennie
na rodzinę i że "rząd nie jest od tego, żeby ludzi bolało". Na dłuższą metę to zadanie karkołomne. Rynek na razie "kupuje" plan
finansowy rządu na najbliższe cztery lata i to, że dług publiczny nie
przekroczy progu 55 proc. PKB.
Jest to jednak
bezpieczeństwo złudne. Strategia ministra finansów pod tytułem: "Im
bardziej oni uwierzą, że nam się uda, tym bardziej nam się uda", może
być naszym kamieniem u szyi. Bo jeśli tylko oni - czyli rynki finansowe -
trochę zwątpią w nasz plan, to stanie się on niewykonalny: rentowności
obligacji zaczną rosnąć a słabnący złoty napompuje koszty obsługi długu i
pogrąży budżet. Tylko 10-proc. osłabienie złotego kosztowałoby kasę
państwa 1-1,5 mld zł więcej. Dziś rząd się cieszy uspokajającymi pomrukami agencji ratingowych. Ale
czy może czuć się spokojny? Wystarczy, że Europa zyska nowego lidera
albo kilku liderów. Takich, którzy z zapałem zabierają się do tej
niewdzięcznej roboty, jaką jest redukcja deficytu. Wtedy nasze wysiłki
mogą być ocenione jako mizerne.
Nie chcę wieszczyć
katastrofy, ale mam wrażenie, że na razie rząd zamknął oczy i idzie do
przodu. Bez scenariusza awaryjnego, bez zakładki finansowej, wszystko
zaprojektowane na styk. A ekonomiści już wytykają: założenia zbyt
optymistyczne, niespójne. I zapowiadają: na jednej podwyżce VAT się nie
skończy, rząd będzie musiał zapewnić budżetowi dodatkowe wpływy, by
uniknąć przekroczenia przez dług progu 55 proc. PKB. Potrzebne są
reformy.
Wygląda na to, że premier wyrzekł się swego
twardoliberalnego spojrzenia na świat i martwi się o koszty społeczne
zaciskania pasa. Zwłaszcza w przypadku "tych, co mają najgorzej".
Jeśli tak, to nie ma lepszego uzasadnienia dla przeprowadzenia
postulowanych przez ekonomistów zmian, jak właśnie sprawiedliwość
społeczna.
Panie premierze, czy to sprawiedliwe, że
bogaty rolnik nie płaci podatku dochodowego i leczy się na koszt szewca,
pielęgniarki czy kasjerki w supermarkecie (wszak składki za rolników
płaci państwo)? Podobnie ze składkami emerytalnymi KRUS, żenująco niskimi w przypadku właścicieli wielkich gospodarstw.
Czy to sprawiedliwe, że przedstawiciel mundurówki w pełni sił i w
kwiecie wieku, przepracowując jedynie 15 lat, przechodzi na emeryturę?
Państwo płaci mu świadczenie, on nie zaprzestaje pracy, bo dorabia w
agencji ochrony, a z budżetu co rok w ten sposób wypływa 9 mld zł.
Lista służb uprawnionych do takiego traktowania jest długa:
wojsko, policja, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencja Wywiadu,
Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego, Centralne
Biuro Antykorupcyjne, Straż Graniczna, Biuro Ochrony Rządu, Państwowa
Straży Pożarna, UOP. Razem prawie ćwierć miliona ludzi.
Panie Premierze, na emeryturę w Polsce można przejść w wieku 35 lat!
Polski emeryt, najmłodszy w Europie, przypada dziś na czterech
pracujących. Społeczeństwo się starzeje, to znaczy coraz większą grupę
stanowią osoby 50 plus. Za 20 lat jeden emeryt będzie przypadał na dwóch
pracujących. Ale jednocześnie coraz dłużej żyjemy. Powinniśmy więc
także pracować dłużej, by dodatkowo nie obciążać malejącej grupy
płacących składki. To jawna niesprawiedliwość, że ci, którzy są w pełni
sił, żyją na koszt przedsiębiorców i zatrudnionych. To także dlatego
obniżka podatków jest dziś wykluczona.
Czy to
sprawiedliwe, że osobne systemy emerytalne, oprócz mundurówki, górników,
rolników, mają także sędziowie i prokuratorzy?
Panie
Premierze, sprawiedliwość społeczna w żaden sposób nie uzasadnia, by ci,
którzy dotąd byli uprzywilejowani, swoje superprawa utrzymywali. Za to
kosztami zmian, które rząd i tak jest zmuszony wprowadzić, obciążeni
byliby ci, "którzy żyją w trudnych warunkach". Panie Premierze, to Pan
powiedział, że chce "spokojnej, bezpiecznej przyszłości ludzi, którzy
nie mają okazji wykrzyczeć swoich racji, ale codziennie muszą utrzymać
się ze swojego, często bardzo skromnego wynagrodzenia".
źródło: GW
|