Minister
Rostowski kombinuje jak by tu obrobić z pieniędzy emigrantów, którzy
mają konta za granicą. Stąd zalecenie dla skarbówek, żeby zainteresowały
się tymi, którzy wracają.

Już w tej chwili do krajów UE wyjechało ponad 2,5 mln Polaków, a w
samej Wielkiej Brytanii, która jest Mekką naszych rodaków, mieszka ich
już ponad milion. Te dane są wiarygodne, ponieważ pochodzą z
brytyjskiego biura statystycznego (ONS). Widać tu tendencję wzrostową. W
2009 roku na stałe zamieszkiwało tam 531 tys. Polaków, w roku 2010 -
614 tysięcy. Mimo to sytuacja na polskim rynku pracy
wcale się nie poprawiła. Dlatego może nadejść kolejna fala emigracji z
Polski. Zjawisko to dostrzegają sami Brytyjczycy. Portal emigrate.co.uk
sugeruje, że ekonomiczny zastój w Polsce i rosnące bezrobocie, które już
przekroczyło 13 proc. spowoduje, że tysiące głównie młodych,
wykształconych Polaków ponownie poszuka szczęścia za granicą. Przede
wszystkim w Wielkiej Brytanii, ale także Skandynawii, Niemczech i
Holandii. Ilu się zdecyduje na wyjazd - nikt nie wie, ale eksperci mówią
o pół do nawet miliona ludzi.
U progu katastrofy
Tego, co dzieje się od otwarcia granic kilku krajów Unii, nie można
nazwać emigracją - to masowy exodus ludzi, którym Polska nie dała żadnej
szansy na normalne życie. Tak potężnej fali nikt, łącznie z politykami,
się nie spodziewał. Także Zachód nie sądził, że będą to miliony.
Najbardziej wygrała na tym Wielka Brytania i Irlandia, których PKB przez
ostatnie kilka lat mogłoby być nawet o 0,5 proc. niższe, gdyby nie
Polacy. Przegrały za to Niemcy - wprowadzając ograniczenia dostępu do
swojego rynku pracy na 7 lat, same pozbawiły się pracowników, którzy
wyjechali na Wyspy.
Dzisiaj Niemcy żebrzą o gastarbeiterów z Polski, ale oni mają już
przetarty szlak - do Wielkiej Brytanii.Polska przeżywa już zapaść
demograficzną, wskaźniki dzietności nie gwarantują zastępowalności
pokoleniowej. Mimo to nadal brakuje polityki wsparcia rodzin. Wskaźnik
dzietności Polek w Wielkiej Brytanii to 2,5 dziecka, a w Polsce - 1,31
dziecka, co daje naszemu krajowi 209. miejsce na świecie, na 222 kraje, w
których prowadzone są takie statystyki. Wskaźnik musi być powyżej 2,2,
żeby istniała zastępowalność pokoleniowa. Dziś, nawet bez emigracji,
Polska się wyludnia.
Emigracja tak potężnej grupy osób, przede wszystkim młodych, to potężna wyrwa w systemie ubezpieczeń społecznych.
- Z jednej rzeczy bardzo się cieszę, że nie wrzucam już w czarną
dziurę ZUS-u ani złotówki. Niech się udławią moimi składkami, wyrwanymi
mi przez te wszystkie lata - mówi 43-letni Adam prowadzący w Liverpoolu
taką samą jednoosobową działalność gospodarczą, jaką miał w Łodzi -
kładzenie kafelków, boazerii, paneli i usługi z zakresu elektryki i
hydrauliki. - Żałuję tylko jednego, że wyjechałem o dziesięć lat za
późno. Składki
za firmę są wielokrotnie niższe, a brytyjski urzędnik traktuje mnie jak
człowieka i stara się mi pomóc! To był dla mnie największy szok po
przyjeździe na Wyspy.
Emigracja kilku milionów ludzi w wieku produkcyjnym to gwóźdź do
trumny systemu ubezpieczeń społecznych. Tej wyrwy nikt i nic już nie
zapełni. Grozi nam bankructwo ZUS i to w perspektywie kilku, a najwyżej
kilkunastu lat. Im więcej potencjalnych płatników składki wyjedzie, tym
szybciej.
Pracodawcy z kosmosu
Wymogi polskich pracodawców to najczęściej: wiek do 30 lat, dwa
kierunki studiów, dwa języki obce, 10 lat doświadczenia zawodowego.
Pensja - 1500 zł brutto.
- Pieniądze
w Polsce są żadne, a wymagania szefów z kosmosu. To jedyny kraj, gdzie
pracodawca zwrócił mi uwagę, że nie mogę w magazynie obsługiwać wózka
widłowego, bo nie mam kciuka prawej ręki. I jeszcze powiedział: "Nie
zatrudnię pana, bo po Europie się jeździło i zaraz mi pan znowu spie...y
stąd". W sześciu pozostałych krajach nikt nawet uwagi na to nie zwrócił
i nikomu to nie przeszkadzało - mówi Adam 38 lat, nieskończone studia
humanistyczne, pracował w Anglii, Irlandii, Holandii, Norwegii, Danii i
Islandii.
Rząd Platformy nie zajął się problemem odpływu gigantycznej fali
ludzi młodego pokolenia z Polski w ostatnich kilku latach. Co więcej,
politycy cieszyli się jak dzieci, że bezrobotni wyjechali za granicę. O
tym, że najgorszej fali kryzysu Polska uniknęła dzięki transferom
pieniężnym od emigrantów, nikt nie mówi. "Zielona wyspa" była oparta na
dwóch filarach - kredycie i pieniądzach od emigrantów. Polityczne elity
nie martwią się wcale emigracją, bo emigranci wysyłają do Polski coraz
więcej pieniędzy. Widać to na podstawie danych Narodowego Banku
Polskiego o prywatnych przekazach pieniężnych z zagranicy do Polski.
Tylko w I kwartale br. przesłano 928 mln euro, podczas gdy w tym samym
okresie 2011 roku było to 861 mln euro.
Emigrant - zwierzyna łowna
Polacy wracający po latach do kraju muszą się przygotować na wojnę z urzędem skarbowym.
- Mamy prześwietlać zarobki powracających z Anglii na kilka lat
wstecz - mówił anonimowo pracownik urzędu skarbowego na Pomorzu. - To
taki niepisany prikaz z góry. Minister Rostowski kombinuje jak by tu
obrobić z pieniędzy emigrantów, którzy mają konta za granicą. Stąd
zalecenie Ministerstwa Finansów dla skarbówek, żeby zainteresowały się
tymi, którzy wracają. - Emigrant to świetna zwierzyna łowna - mówi
anonimowy pracownik krakowskiej skarbówki. - Ma jakieś pieniądze do
zabrania, nie jest pod nikogo podpięty, nie ma znajomości i przez kilka
lat w normalnym kraju zdążył się odzwyczaić od naszego absurdu prawnego,
więc w tym gąszczu sprzecznych przepisów poruszać się nie umie. A jak
przypadkiem założy sobie jakąś firmę, to już jest nasz. Pierwszą
kontrolę od nas, z ZUS-u i Sanepidu ma już w pierwszym miesiącu
działalności. Zanim ją zamknie, straci kilka-kilkadziesiąt tysięcy zł.
Polscy specjaliści w Kanadzie
Z Polski uciekają nie tylko ci, którzy są młodzi i pełni sił.
- Moja babcia w wieku 84 lat pojechała do Anglii do swojej siostry. I
kiedy wróciła powiedziała mi: Wnusiu, uciekaj z tego kraju, bo tu się
od roboty tylko garba dorobisz i rąk takich, jak moje. I dodawała, że
gdyby była o dziesięć lat młodsza, to nawet bez języka sama by wyjechała
zajmować się jakąś staruszką - opowiada 40-letni Stanisław Zagrodniczek
z podłowickiej wsi, dziś pracownik budowlany w Szkocji. - W kraju nie
miałem żadnej roboty, więc nawet garb mi nie groził. Szkoda, że jej nie
posłuchałem dziesięć lat temu - dodaje.
- Wyjechałem, bo musiałem - mówi z kolei Antoni Waszkiewicz. Ma 64
lata. Przez wiele lat był mechanikiem w PGR-ach, SKR-ach, pracował w
magazynach, w Bumarze Łabędy. Oprócz tego miał na podkieleckiej wsi
gospodarstwo rolne po rodzicach. Nie zawsze wystarczało czasu, żeby je
uprawiać, ale starał się coś w nim robić w miarę swoich możliwości.
Płacił jednocześnie ZUS i KRUS, ale przyszedł moment, kiedy nie znalazł
żadnej pracy, bo był za stary. A na emeryturę - zbyt młody.
- Za namową kolegi wyjechałem na kilka miesięcy do Kanady, do pracy w
rolnictwie. Gdy mój szef dowiedział się, że nie tylko umiem obsłużyć
traktor i kombajny do zboża i kukurydzy, ale każdą maszynę rolniczą na
jego farmie, a także zrobić ich przegląd techniczny i naprawy, mało mnie
po rękach nie zaczął całować. Powiedział, że on mnie z Kanady do Polski
z powrotem nie puści, bo gdzie takiego specjalistę znajdzie?
Kto zostanie?
Na pewno będą to emeryci i renciści oraz ci, którym w Polsce jest
dobrze: politycy, urzędnicy i członkowie ich rodzin. Następną grupą są
ludzie, którzy nie wyjadą z przyczyn osobistych. - Chętnie bym wyjechała
- mówi 28-letnia Joanna Stefaniak, pracownica warszawskiej agencji PR. -
Moja starsza siostra z mężem i dziećmi od kilkunastu lat żyje w
Singapurze. To zupełnie inny świat. Tylko że mam dwójkę schorowanych
rodziców, w coraz bardziej podeszłym wieku. I nie mogę ich zostawić.
Michał Miłosz
